Żółto - Czarny Eurotrip

Pewnego razu w cyklu, w którym na naszej stronie przedstawiamy inne Żółto-Czarne ekipy w Europie pojawia się reprezentant skandynawskiej piłki w postaci Lillestrom SK. Po naszej publikacji nawiązujemy kontakt z jednym z kibiców żółto czarnych reprezentantów Eliteserien. Od słowa do słowa pada propozycja wizyty na jednym z ich meczów i … tak zaczyna się nasza przygoda.
Wybieramy konkretny mecz z Molde, piątkę chętnych, dzielimy się obowiązkami. Ktoś ogarnia loty, ktoś nocleg, wynajem fury, inni organizują prowiant na drogę. Gotowi.



Jako bazę, wybieramy stolicę - Oslo, oddalone od finałowej destynacji o jakieś 20km. Lądujemy na lotnisku Gardermoen, co jednak nie było takie oczywiste, bo pilot po wylądowaniu coś popierdolił i poinformował nas, że wylądowaliśmy na … Torp, oddalonym o 160 km! Na szczęście mimo początkowej konsternacji, okazało się to tylko przejęzyczeniem, i nasza podróż mogła nabierać rozpędu zgodnie z założonym planem.



Odbieramy naszą wynajętą, świeżą „Corrollkę” i ruszamy w stronę cywilizacji.
Bramy stolicy przekraczamy na dzień przed meczem, przy pięknej słonecznej pogodzie.
Ta niestety w kolejnych dniach naszego pobytu znacznie się spierdoli.
Trafiamy się na mieście z naszym kontaktem, ustalamy wszelkie szczegóły, ruszamy zakwaterować się w naszej „bazie”, gdzie ogarniamy szybki prysznic, szybkiego „Jagerka” i … jesteśmy gotowi na zwiedzanie.



A jakie zwiedzanie typy naszego pokroju lubią najbardziej to już wszyscy doskonale wiedzą.
Badamy okoliczne bary – dla Polaka ceny w Norwegii kosmiczne.
Małe piwo w pubie to okolice 50 polskich złotych. Mimo tych bandyckich wręcz warunków chętnie korzystamy z kranów z browarem i degustujemy co raz, to kolejne, nowe smaki złocistego trunku z północy.
Krocząc od baru, do baru dekorujemy latarnie i znaki naszymi vlepkami, przemieszczamy się w stronę centrum miasta.
Tutaj bardzo pozytywny odbiór. Nocą największe miasto Norwegii żyje i bawi się szampańsko. Sporo małych, kameralnych imprezowni czy klimatycznych barów.
Największe atrakcje i budynki w mieście podświetlone, jednak bardzo gustownie, nie ma tutaj grama kiczu.



Na mieście sporo przyjezdnych z dzikich zakątków globu, jednak widok 5 krótko ściętych Polaków raczej nie zachęca do zaczepek :)
Zwiedzając kolejne punkty na podstawie googlowskiej mapy przemierzamy nocą najważniejsze arterie miejskie.
Robimy kilka fotek i późną porą wracamy na naszą kwaterę, by nabrać sił na kolejny dzień.
W niedzielny poranek startujemy Toyotą do centrum, kawusia obok ratusza na rozruch i spacerem zwiedzamy m.in. Twierdzę Akershus.
Następnie udajemy się pod Stadion Valerengi, którego okolice całe ozdobione są dość specyficznymi vlepkami, nawiązującymi często do rywali przedstawionych w scenach rodem z filmów dla dorosłych.



Następna stacja – stadion narodowy. Ten wygląda z zewnątrz jak zwykła galeria handlowa, jednak znajdujemy otwarte wejście techniczne (gdzie prowadzone są prace remontowe) i wbijamy się najpierw na strefę vip, stadionu, a później bezpośrednio na trybuny (przechodząc również przez remontowane pomieszczenie), gdzie robimy sobie pamiątkową fotkę.
Kolejny punkt wyprawy to już Lilestrom! Zostawiamy furę w bliskiej okolicy centrum i udajemy się do jednego z barów, kontrolowanych przez lokalnych „żółto-czarnych”.
Klimat jakże odmienny do naszego. Gwar, multum chłopów w kwiecie wieku, wystrojonych w barwy klubowe, starsze babeczki, małolaci – komplet.
Lokal na poziomie – nie żadna speluna. Na ścianie duży telewizor, gdzie na żywo leci liga angielska, browary leją się na hektolitry. Fajnie.
Samo Lillestrom, podobnie jak Radzionków, to miasto, którego największą wizytówką jest właśnie klub sportowy.
Jednak charakterystyka tutejszej sceny pozwala na to, by kibicować w inny sposób, niż ten do którego przywykli Polacy :)



Po mieście kręcą się pikniki z Molde w barwach, którym nikt nie dokucza etc. Szerzej o scenie opowiada nam jeden z lokalnych Ultrasów.
Większość walk odbywa się w lasach, istnieją grupy typowo defensywne, które tylko bronią barw, ale do lasu nie jeżdżą, sama ultraska dość fajnie rozwija się natomiast w Norwegii w ostatnich latach.
Po wypiciu kilku kolejek, kilku piw ruszamy na stadion. Jak w Oslo tak i tutaj – problem z parkowaniem, jednak finalnie znajdujemy miejscówę i udajemy się pod kasy, gdzie panuje spory ścisk.



Wbijamy na dobrze nabitą trybunę z młynem.
Lillestrom prowadzi równy, melodyjny doping przez niemal cały mecz.
Nie są to równie głośne okrzyki, do jakich przyzwyczaiły polskie trybuny, jednak za natężenie śpiewu duży +.
Na młynie sporo randomowych, zwykłych ludzi, którzy uczestniczą w dopingu.
Gospodarze raz po raz machają flagami czy szalikami, natomiast goście, ku zaskoczeniu wszystkich dwukrotnie odpalają pirotechnikę (Molde to raczej słaba ekipa tamtejszej sceny).
Gospodarze wygrywają 2-1 i opuszczamy Lillestrom z dobrymi nastrojami na nasz norweski kwadrat.
W poniedziałek zwiedzamy ostatnie już z nieodhaczonych punkty norweskiej stolicy, jak m.in. pałac królewski, kupujemy kilka pamiątek po czym wracamy na lotnisko, a tym samym do polskiej codzienności w Radzionkowie.
Oprócz zdjęć i opisu zostanie dodany w najbliższym czasie krótki filmik na instagramie na "świeżym" proflu ultrasruch.



Dodane: 2023-05-08
ultrasruch.com - Serwis kibiców Ruchu Radzionków | South Inferno ' 04